poniedziałek, 30 listopada 2009

bezhigienista

wracamy juz z krzakow do domu, a tu na pieńku siedzi facet. se mysle, podbiegne sie przywitac.
- Burka, nie zaczepiaj - slysze i laskawie zwalniam, a ten wtedy wstaje tylem do nas i sie okazuje, ze on ma

nogi gole do samego pasa.

i okulary na nosie.

i na dodatek to spodnie mu sie nieoczekiwanie koncza pod kolanami.
- Ma pani może chusteczkę higieniczną? - wykreca glowe, a ja juz wiem, ze to gnom jakis albo inny nieczlowiek, bo czlowiek to nie wyzywa mnie od per pani. - nawet jak mam, to ją szybko pożeram, gnomie jeden bezhigieniczny.
ze niby mialam mu aportowac ta higiene? ja nie aportuje.

sobota, 28 listopada 2009

PRO

fajny film widzialam, momenty byly
i juz wiem co bym chciala robic jak dorosne
bo tam jezdzili tak fajnie i taki jeden buldog z krotkimi lapami  jezdzil po rampie
wiec juz zdecydowalam
bede zawodowa skaterka riderka deskorolkowa
i bedzie z tego duuuzo chrupakow, i bede podrozowala po swiecie
zmienie sobie imie na ptasie tak jak ten Tony Hawk ja bede sie nazywac Burka Kurka
bede Pro















jednak sie zmeczylam tym treningiem, kariera musi poczekac


uzdolniona manualnie



łapy? jakie lapy ja nie mam zadnych lap
to sa te no, no ten tego, no... nogi przednie, takie jak u dwunogich
i wiem jak sie nimi poslugiwac,
no worries


piątek, 27 listopada 2009

mea czacha

najpierw to bylo czerwone, takie delikatnie czerwonowate, urocze nawet niczym dziewczece rumience. potem niby nic, bo zimne, zimne takie smakowe bylo przy tym i sie zamrozilo. a potem zaczelo rosnac w oczach w kolorze ciemnego fioletu takiego zupelnie innego niz fiolkowego a bardziej takiego sliwkowego z wegier, a potem byla noc. a potem po nocy to juz bylo gorzej, a potem jeszcze gorzej i chyba najgorzej to bylo 24 pozniej. bo fioletowe i takie wieksze niz po drugiej stronie, inne takie, bardziej odstajace i blyszczace. no i w kolorach.

LIMO.

















podobno bolalo.

i panie tak patrzyly rozumiejaco i wspolczujaco.

mea czacha, maxima czacha.

oswiadczam, ze tylko w drodze wyjatku nie zamierzam wnosic zadnych pozwow wzgledem policzka, ktory sie rzucil na moja czache.

wtorek, 24 listopada 2009

dorosla malizna

o ho, zaczyna sie. sniadanie wydzielane na porannym spacerze to juz nawet nie zapelnia calego woreczka nagródkowego. okazuje sie, ze jestem juz duza, a duze hovawarty to jedza karme dla doroslych hovawartow. i ja mam taka jesc, tak mowi Postrach Hodowcow Hovawartow i jeszcze na dodatek mowi, ze ja to rozpieszczona jestem, bo w kraju mojego dziadka to hovki dostaja dorosla karme juz od 5. miesiaca zycia.

tylko dlaczego tej doroslej jest tak malo? doceniam - kulki wieksze, bardziej smakowe, bo z baranka bozego, ale pachną malizną na odleglosc. szczegolnie w polaczeniu tych pierwszych chrupow na H, ktorych tez malo. no smutno mi, no.

dobrze przynajmniej, ze wczesnie rano otwieraja darmowe kupowe stolowki i mozna sie dozywic.

poniedziałek, 23 listopada 2009

nablyszczacz

az sie za mna obejrzala na spacerze: - Pani jakiegoś specjalnego szamponu używa, że ma taką błyszczącą sierść?
- glodzi mnie, prosze pani, glodzi. i glaszcze.

sobota, 21 listopada 2009

umordowienie

zaczelo sie niby leniwie - nie bylo porannego spaceru, ale za to ze 30 razy musialam budzic gosci, ktorzy nie wiem czemu spali bardzo dlugo w salonie i nie chcieli wstac, a nawet pochrapywali bezczelnie.

potem przyjechala ciotka Mikra, ktorą wylewnie i zaborczo przywitalam.














a potem pojechalysmy razem na spacer, gdzie hovawartow bylo jak psow i kazdy za punkt honoru sobie postawil zgnojenie mnie do pisku kwikliwego.

ale to byl dopiero poczatek, bo potem pojechalam do szkoły. juz parowek nie wiem czemu nie bylo tylko chrupanki, ale ja musialam byc czujna i rozgladac sie dokola, i uwazac czy ktos nagle nie wyskoczy i nie bedzie sie chcial przywitac. a ta skacze wokol mnie! przeszkadza mi pilnowac! waruj - mowi albo: siad. albo: zostan. no zostaje przeciez!

a potem przychodzi instruktor, ktory zawsze mi do pycha ładuje "smaki", bo u niego chrupaki to sa "smaki", wiec merdam kitą, a ten wypala: - Chciałbym, żeby dzisiaj nie jadła kolacji.
- No, dobrze - slysze i nie wierze! co to ma znaczyc?! ze mam naleznej mi zmeczonemu hovkowi kolacji nie dostac?!
- sluchaj, niunia - perswaduję - ty tak nie przytakuj, tylko stań w mojej obronie. ja jestem wycienczona po nakazanym przez religie poście, pamietasz? moj szczeniacki organizm wiecej nie wytrzymie i sie porozkawalci na malutkie takie kawalki!
- Hmm- wyglada jakby dala mi sie przekonac. - To może dam jej kolację, a dopiero śniadania i obiadu nie dostanie?
- tak, tak! - popieram, a ten niunio jakby sie zacial: - Chciałbym, żeby dzisiaj nie jadła kolacji.
- nieeeeeee!
- Dobra, dobra, nie dostanie kolacji - zgadza sie cholera jedna.

i nie dostalam kolacji. pomimo tego, ze bylismy w gosciach, i oni ciagle cos ciamkali, i sie zachwycali jaka pyszna rybka.


co to w ogole jest rybka?

piątek, 20 listopada 2009

znak

coraz bardziej upewniam sie w przekonaniu, ze dobrym hovawartkiem jestem. bo prosze - odmawiam chrupakow, a tu co? w misce laduja chrupaki koszerne, halal i do tego w pelni wegańskie!!! i do tego firmy H w przeciwienstwie do firmy H!
rzucilam sie na nie z kontrolowanym spokojem, po drodze odmawiajac dziekczynne kazanie do sokow trawiennych i po jednej trzeciej uznalam - dosc. piatek jest przeciez. a w piatek to nie wolno sie przejadac, wiecej trzeba nawet byc troche glodnym.

czwartek, 19 listopada 2009

obiad













- Burka, weź.
- nie.
- Jedz, Burka, bo nam padniesz przeciez.
- nie bede jesc zadnych chrupakow.
- A co bys wolala?
- ucho swiniowe, parowki, twarozek...
- Masz srakę i chcesz twarożek?
- chce, wlasnie, ze tak - chce nawet bardzo. zadnych chrupanek jesc nie bede. kosc taka wolowa na przyklad...
- To idź sobie upoluj.
- co na polu?
- No idź i złap sobie tę kość. Upoluj ją.
- ale ja wole w misce.
- W misce to tylko chrupaki.
- religia mi nie pozwala.
- Masz dyspense.
- niby od kogo?
- Wierz mi, że od kogo trzeba. Dorzuciłam ci jeszcze innych zupełnie niesprzecznych z twoim wyznaniem chrupaków.
- to dawaj. ale tylko polowe. reszty nie tkne.

mialam sen

(a nie marzenie)













snily mi sie parowki cielece, takie smakowe i gabczaste, i bardzo pozywne, i zdrowe dla mlodego organizmu hovawarciego.
i dlatego oglaszam dzisiejszy dzien poniedzialkiem. tak, dzis jest poniedzialek, a od poniedzialku odmawiam jedzenia chrupkopodobnych substancji.

środa, 18 listopada 2009

proba obalenia miski

wlasnie usiluje wywalic chrupanki z miski. miski obie - z woda i chrupankami stoja na stojaku, co troche utrudnia mi zadanie.
juz tlumacze: rano chrupanki dostalam w zalewie z Can-Vitu, po poludniu z z olejem i twarozkiem, a teraz dostalam SUCHE. do czego to podobne, to skandal i poniewieranie zaglodzonym hovciem. i jeszcze przy tej jawnej probie puczu musze troche tych chrupow przebrzydlych podjesc. HELP! a wlasciwie - HILFE! ktos ma pomysl jak ta miske obalic? miske z woda mi juz zdjeli, a ta druga uparciucha nie chce spasc!

wtorek, 17 listopada 2009

nie moglam


nie moglam sie powstrzymac! sama nie wiem, jak do tego doszlo, ja nie panowalam nad soba wcale! noc zapadla, ciemno wszedzie, zostawili tą miche niedojedzona, a ja nie moglam, no po prostu nie potrafilam nie podejsc i tej mniejszej polowy nie dolizac i nie dojesc do konca.

czy to juz bulimia?!!!

olej do glowy

doktryna moja nowopowzieta nie zabrania wylizywania oleju z kwasami tłuszczowymi nienasyconymi. wrecz przeciwnie, doktryna moja nakazuje tych kwasow wylizywanie, bo one dobrze na futro robia i ono to futro potem jest blyszczace jak psu jajca i mozg lepiej rosnie.

same zalety po prostu.

a ze olej to wsiaka w te podle chrupki, to sila rzeczy, nie chce-ale musze, zezarlam ich troche.

no, pol michy.

troche wieksze pol, ale nie znowu takie calkiem wielkie.

nie


boszszzsz, ile razy mozna to samo! leze sobie w samochodzie, nikomu nie wadze, a ta podstawia mi pod nos - Weź! - rozmiekle juz od tego kleiku chrupanki.

ble, bo sie porzygam!

patrzec w ta miche nie moge normalnie. niby nic siedze przez chwile, ale sa pewne granice. nosem zwalam miche, ze niby chce ją sobie na pozniej schowac, ale dalej wali z niej tymi chrupalami! wiec juz w gebie pierwotnej mam maniery i sila juz pozbywam sie michy i pomiedzy siedzenia zwalam.
a potem dupą sie do niej odwracam i udaje, ze spie.

przeciez mowie, ze odmawiam

czy chrupanki w kleiku z siemienia lnianego to juz nie sa chrupanki? czy ja mowilam, ze mnie brzuch boli czy cos?

odmawiam

odmawiam


kategorycznie odmawiam jedzenia. mowie zdecydowane i stanowcze "nie" chrupankom. jedzenie to dla pospolstwa jest, ja jestem stworzona do rzeczy wyzszych i cielesne sprawy mnie nie interesuja. bez jedzenia mozna zyc, nawet lepiej zyc, slyszalam, pies sie robi bardziej uduchowiony, skupiony na swoim wnetrzu, no - lepszy po prostu, bo cielesnych ograniczen pozbawiony.

wiec od dzis: bye bye chrupanki!

a wode to bede pic tylko z kaluzy

ewentualnie z kibla jak go zapomna zamknac

niedziela, 15 listopada 2009

trening blotny

spracowalismy sie dzisiaj w tej szkole, ze az nam sie lapy spocily.


najpierw na rozgrzewke szybka seria siadow-nagrodek. o, to bylo dobre - parowki leca jak z karabinu maszynowego do pustego zoladka zabiedzonego i wyglodzonego hovawarta. i nagle spowolnienie - wydawalo sie: niepostrzezenie - bo zmienila cwiczenie na siad przy nodze, podobno dlatego, ze ja do tej nogi sie niechetnie przytulam i zeby mnie do niej zachecic. - dlaczego - pytam sie - zmieniasz cwiczenie na takie, w ktorym kielbaski leca 15 razy wolniej do pyska?
ale z odsiecza przypedzil mi instruktor. - czy takie cwiczenie zadalem?
- no, nie - odpowiadziala potulnie, jakby sie na "gotowych na wszystko" nie nauczyla zaprzeczania oczywistosciom. - ale to nudne jest i w takim tempie to mi zaraz wszystkie parowki zje - zmartwila sie szczerze.
instruktor ewidentnie trzymał moja strone: - a w kaluzy usiadzie?
- usiadzie.
wzdycha ten instruktor: - wlasciwie to bym sie nie zdziwil.
i sie nie zdziwil, bo usiadlam. a potem jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. potem sie kladlam na waruj w tej kaluzy i tamtej, i siamtej, bardziej mokrej i bardziej w glebe wsiaknietej. potem siadalam - tez w kaluzy i zostawalam. tutaj musze przyznac, ze na poczatku nie skumalam w ogole, ze niby co ja mam siedziec z dupa w blocie i czekac. - na co ja mam czekac? - sie pytam - na pijawki?
ale okazalo sie, ze czekac mam na parowki, wiec siedzialam grzecznie i czekalam.


bo ja to w ogole taka grzeczna jestem.

sobota, 14 listopada 2009

1 wrzesnia


i okazalo sie, jakich to do tej pory mialam nauczycieli! pierwszy dzien w szkole, ja niby taka wyuczona i bystra, nie rzucam sie z szalenstwem w oczach do innych psow jakos szczegolnie, a tu sie okazuje, ze siedziec nawet nie potrafie jak pan instruktor przykazal. to znaczy siedziec to siedze, ale zupelnie nie o takie siedzenie chodzi, bo to moje siedzenie to jakies koslawe jest i za dalekie, z dystansem takie do nogi nie mojej to siedzenie, i w ogole - co pod koniec sie okazalo - to ja siadam do tylu.

normalnie do tylu siadam, no.

jak siadam, to sie cofam.

do tylu sie cofam.

i tu lezy miś pogrzebany. pocieszaja, ze to nie klopot, ze do egzaminu to moje siedzenie jest jak najbardziej wystarczajace, ze wlasciwie to nawet CHYBA przeszloby na zawodach posluszenstwa. ale jest jakies takie nie takie. i co ja mam teraz robic? od nowa sie uczyc siadac?

środa, 11 listopada 2009

poniedziałek, 9 listopada 2009

syndrom sztokholmski

no w koncu dopchalam sie do kompa, jak go zostawil na chwile bez nadzoru.

Burko,
bylas upierdliwa, namolna, pozornie przymilna i skrycie dominujaca, wlazilas na mnie, przepychalas, ucho odgryzc chcialas, futro w ogonie i na pietach (!) szarpalas, spokoju nie dawalas, z pontonu wypychalas, z jamniczego poslania tez. kulturalna suka jestem i czempion, wiec chamstwem na chamstwo nie odpowiadalam, tylko wszystko sobie zapamietywalam.

kiedy cie wywiozl w niewiadomym kierunku, odetchnelam z ulga.

ale chwile potem... smutek jakis taki straszliwy mym znekanym sercem wstrzasnal. no przeciez jak tu bez Buraski zyc? jakos nie idzie.

a moi tylko o jakims sztokholmie mowia bez przerwy, ze niby ja mam z nim cos wspolnego. nic z tego nie rozumiem.

Burkooo, wróóóóć!

Mikra


stresy

wszystko wskazywalo na to, ze jednak takie zmiany domostwa to zupelnie zle na szczeniacka psychike wplywaja, ze niszcza ja od srodka, chociaz na zewnatrz nic po sobie poznac nie daje. w srodku nocy ich obudzilam i dawaj, pokazuje, ze koniecznie musze i teraz juz wyjsc na dwor. ledwo zdazylam, bo z jelit to mi sie taki plyn żrący wylal. fuj. a potem znowu o 7 rano zupelnie tak samo i nikt juz nawet nie probowal ze mna dyskutowac. ach, te stresy, bo co innego.

az w koncu wyszlo szydlo z worka, to znaczy z zoladka, i wyrzygalam gumke recepturke. cala, nienaruszona - nikt nie potrzebuje?

niedziela, 8 listopada 2009

koniec

no i wygladalo na to, ze sie doigralam.

z samego rana, BEZ SNIADANIA!, wepchnal mnie do bagaznika i wyzwiozl. patrze i patrze, i wcale nie poznaje okolicy. nic tylko pozbyc sie Buraski chca, ostatecznie ją zanieistniec, na wygnanie skazac, wloczege wieczna i syzyfowe prace. nawet baba jaga to jasia i malgosie karmila, a tu po prostu kaplica, no.

zatrzymal sie w jakims takim miejscu, gdzie slonce nie dochodzi i huk taki, halas, a tu niespodzianka!

wrocili!

misie niewlochate!

moje malouszate knury!

skumali, ze niebezpieczenstwo mi grozi i co tchu do bagaznika sie pchaja, zeby mnie ratowac! nareszcie w domu!

tylko tego wesolego miasteczka bedzie mi troche żal. juz tesknie.

sobota, 7 listopada 2009

dowod rzeczowy

no, wreszcie go zdobylam. mam dowod rzeczowy na to, ze to ja jestem ta przesladowana. grzeczna, bogu ducha winna szczeniaczka zostala napadnieta przez ciotke o morderczych sklonnosciach. o, tutaj to dobrze widac



a mowia, ze ze mnie potwor wcielony. akurat! to potwarze, kalumnie i inne bohomazy. a oto moje prawdziwe, pelne dobroci i lagodnosci oblicze. TAKA JUZ JESTEM, co poradze.

piątek, 6 listopada 2009

Burka cudem odnaleziona

No, ale skoro nie ma tu żadnej Burki, to kto pogryzł buty?


Kto przegryzł gumowego osła do skakania, aż z niego powietrze zeszło, oderwał tabliczkę z furtki, poorał pazurami drzwi do wysokości 160 cm, pogryzł wszystkie znalezione w ogródku zabawki i gruntownie przekopał grządki i trawnik?


A kto w dodatku wygryzł Mikrę z jej posłania, zadręczył wygryzaniem i wpędził w kompleksy?

Po głębszym zastanowieniu musimy stwierdzić, że jednak jest u nas niejaka Burka. I to bardzo JEST.

I w zasadzie nie możemy się już doczekać powrotu jej państwa. No bo ich bardzo lubimy, naturalnie.

Państwo Mikry

czwartek, 5 listopada 2009

Dementi od tych drugich

Pragniemy zdementować pogłoski, jakoby w naszym obejściu przebywała niejaka Burka. Takiego psa tu nie ma i nigdy nie było.

Jeśli komuś się wydawało, że widuje u nas dwa hovawarty, to NA PEWNO chodziło mu o Wegi vel Maggie, która mieszka teraz gdzie indziej. Zresztą to było dawno i nieprawda i żadnego drugiego hovawarta oprócz Mikry tutaj nie ma.

NIE MA.
I tego się trzymajmy.

Jakiekolwiek roszczenia wobec nas ze strony osób trzecich będą odpierane z całą surowością i stanowczością. Przecież nikt nie odważy się odebrać JEDYNEGO ukochanego psa kwilącemu dziecku? Prawda, że nie? No właśnie.

Burka? Jaka burka? To chyba o takie dziwne ubranie chodzi, co nie?

Państwo Mikry i TYLKO JEJ

PS. Na dowód załączamy zdjęcie, na którym nie ma ani jednej Burki

wtorek, 3 listopada 2009

wyginam smialo cialo

nie wiem wlasciwie, czemu mi zdjecia ciagle robia. leze sobie, nie wadze nikomu, az tu nagle blysk, trzask i budze sie zlana zimnym potem.


takie mi portreciki porobili. przeciez wiadomo, ze wysportowana i zgrabna suka jestem i naprawde nie wiem, czym sie tu podniecac. niedlugo oplaty zaczne pobierac, jak Mikre kocham.


o, i jeszcze jedno.

ha ha ha, bardzo smieszne.