piątek, 1 stycznia 2010

sabotaz

poranek jednak wstal i slonce sie obudzilo. z ciotka Mikrą naocznie zesmy to ustalily i zaprotokolowaly. i wtedy nas naszlo - wiecie jak to jest, po imprezie, troche wczorajsze, od razu zakumalysmy, o co chodzi.
najwieksze bombardowania tej wojny przezywaly domy z lampkami takimi jak na choince. wnioski same sie cisna na paszcze: te swiatelka to one musza sciagac na siebie bomby.
nie myslac wiele, bo cioteczka Mikra to zaraz chciala dyskutowac nad sensem wojny i ze o pokoj na swiecie nalezy walczyc, bo pacyfizm to jest nasza narodowa ideologia, zabralam sie do roboty. swiatelka podlaczone byly do przedluzacza. i tu geniusz moj pokazal sie w calej swojej pokazalosci - nie zliwidowalam swiatelek, ale w przemyslny sposob zabralam sie za przegryzanie przedluzacza, a wlasciwie to wtyczki. spoko, spoko, sprawdzilam najpierw, czy podlaczona. celem moim bylo uchronienie cioteczki pacyfistki przed kolejnym nocnym bombardowaniem, bo kto mi zagwarantuje, ze ono nie wroci tej nocy i nie zmiecie cioteczki w cukrowy pył. wiec cioteczka sobie rozwaza, jak swiat wyprowadzic na jedyną sluszną droge ahinsy, a ja sabotuje, i wtedy pojawia sie szczeciniasty: - Burka, nie! Do domu!
i znowu nie uda mi sie ich uratowac. tyle razy sie staram i prosze, jak to doceniaja. a podobno jaki nowy rok, taki caly rok.