jedziemy w gosci i na poczatku wcale nie wiem, do jakich gosci w te gosci jedziemy, ale jak juz wysiadam, to oczywiscie wiem. do najfajniejszych gosci na swiecie jedziemy znaczy do Portka i do Maksia smarkatego jednego i jak juz wiem, to juz nie moge wytrzymac i sie opanowac, i ciagne i pedze, pedze. tak sie rozpedzam, ze nie czekam na winde, tylko pedze po schodach i pedze, i sapie, i pedze, i ciemno sie nagle robi, chustawka jasna, i nic nie widac, i zapomnialam, ze pobieglam sama nie czekajac na nikogo i teraz tak nagle mi sie wydobywa z gardla: - mamaaaaa!
i smutno mi nagle, i nie wiem, w ktora strone isc, i nic nie widac, a zapach jeszcze nie mowi, ze dotarlam na miejsce. - ma-maaaa! - kwicze wiec, chociaz wiem, ze mama to w sopocie, a nie tutaj.
i jeszcze te kroki na schodach straszne sie pojawiaja takie: tuptuptuptuptup i juz nie wiem co robic.
- Burka, chodź tutaj.
nastepnym razem jade windą.
piątek, 18 września 2009
Subskrybuj:
Posty (Atom)