poniedziałek, 9 listopada 2009

syndrom sztokholmski

no w koncu dopchalam sie do kompa, jak go zostawil na chwile bez nadzoru.

Burko,
bylas upierdliwa, namolna, pozornie przymilna i skrycie dominujaca, wlazilas na mnie, przepychalas, ucho odgryzc chcialas, futro w ogonie i na pietach (!) szarpalas, spokoju nie dawalas, z pontonu wypychalas, z jamniczego poslania tez. kulturalna suka jestem i czempion, wiec chamstwem na chamstwo nie odpowiadalam, tylko wszystko sobie zapamietywalam.

kiedy cie wywiozl w niewiadomym kierunku, odetchnelam z ulga.

ale chwile potem... smutek jakis taki straszliwy mym znekanym sercem wstrzasnal. no przeciez jak tu bez Buraski zyc? jakos nie idzie.

a moi tylko o jakims sztokholmie mowia bez przerwy, ze niby ja mam z nim cos wspolnego. nic z tego nie rozumiem.

Burkooo, wróóóóć!

Mikra


stresy

wszystko wskazywalo na to, ze jednak takie zmiany domostwa to zupelnie zle na szczeniacka psychike wplywaja, ze niszcza ja od srodka, chociaz na zewnatrz nic po sobie poznac nie daje. w srodku nocy ich obudzilam i dawaj, pokazuje, ze koniecznie musze i teraz juz wyjsc na dwor. ledwo zdazylam, bo z jelit to mi sie taki plyn żrący wylal. fuj. a potem znowu o 7 rano zupelnie tak samo i nikt juz nawet nie probowal ze mna dyskutowac. ach, te stresy, bo co innego.

az w koncu wyszlo szydlo z worka, to znaczy z zoladka, i wyrzygalam gumke recepturke. cala, nienaruszona - nikt nie potrzebuje?