piątek, 5 marca 2010

likwidacja intruza

ale pieknie dzis dzien zakonczylam, normalnie takaaa byla imprezaaaaaa.

siadaja jak od tygodnia do kolacji i pisk nagle jakis taki, i jezory z tym piskiem i takie czerwone, i zolte, i rozowe, i niebieskie z gąb im wyskakuja i sie cieszą i klaszcza, i tacy cali rozbawieni sa. no ja powiem szczerze, mnie to nie bawi taki halas przerazliwy, ale znosze go z godnoscia. i jak juz usiedli, to zauwazylam, ze drzwi do pokoju obok sa uchylone. "obowiazki wzywaja" - mowie sobie, a nuz wdarl sie jakis intruz i zechce tu sobie pobyc na nielegalu.

wchodze, a ten intruz na szafce sie usadowil. podchodze niesmialo - niuch, niuch - nic mi to nie mowi, to lizne delikatnie, dalej sie nie rusza, wiec lizam troche bardziej, bo nadal nie mam pewnosci z kim mam do czynienia.

- Burka, zostaw! - drze mi sie nad glowa i łzami zalewa, ale ryczy ze smiechu raczej i nie bardzo wiem, jak mam sie zachowac.
- Wynocha! - dodaje, wiec juz wiem, jak sie zachowac - resztka bialego lepkiego zostala mi jeszcze na nosie, wiec bez zalu wychodze.

- Kto zostawił otwarte drzwi do pokoju z tortem?