sobota, 2 stycznia 2010

smaki

czekam na smierc.

a mialo byc tak fajnie.

jechalismy samochodem, a ci gadaja do siebie: - Czujesz czekoladę?
wąch, wąch. - No czuję.
- A skąd ona tutaj? Ani Wedel w pobliżu, ani okna pootwierane.

ja sie nie odzywam, bo zajeta jestem i nie bardzo moge.

- Co ta Burka tam robi z tyłu?
- Puszką się jakąś bawi.

bo i prawda, puszkami to ja się od dzieciństwa zajmuje, one robia chrup o tak: "chrup". i cos to chrupanie zaczelo im w koncu przeszkadzac, bo znienacka siegnela reką i zabrala puszke, i zamarla. - O-o - stęknela tylko.
- Ooo - odpowiedzial elokwentnie.

i nagle dostali objawienia. - Musiała mi wypaść z kurtki.

puszka z kakao. a wlasciwie juz bez. 200 ml.

- Przecież to jest z czekoladą, pochoruje się psiak.
- Niedobrze - martwią sie. bo nawet 200 g gorzkiej czekolady dla takiego hovka jak ja to juz bye bye maszkaro.
tylko czekac na drgawki, wymioty, dyszenie, arytmie, sraczke albo szczawowisko, albo zapasc. albo smierc.

wiec czekam.

- Luzuj, Burka, mlecznej to byś musiała zjeść 1,5 kg.