sobota, 21 listopada 2009

umordowienie

zaczelo sie niby leniwie - nie bylo porannego spaceru, ale za to ze 30 razy musialam budzic gosci, ktorzy nie wiem czemu spali bardzo dlugo w salonie i nie chcieli wstac, a nawet pochrapywali bezczelnie.

potem przyjechala ciotka Mikra, ktorą wylewnie i zaborczo przywitalam.














a potem pojechalysmy razem na spacer, gdzie hovawartow bylo jak psow i kazdy za punkt honoru sobie postawil zgnojenie mnie do pisku kwikliwego.

ale to byl dopiero poczatek, bo potem pojechalam do szkoły. juz parowek nie wiem czemu nie bylo tylko chrupanki, ale ja musialam byc czujna i rozgladac sie dokola, i uwazac czy ktos nagle nie wyskoczy i nie bedzie sie chcial przywitac. a ta skacze wokol mnie! przeszkadza mi pilnowac! waruj - mowi albo: siad. albo: zostan. no zostaje przeciez!

a potem przychodzi instruktor, ktory zawsze mi do pycha ładuje "smaki", bo u niego chrupaki to sa "smaki", wiec merdam kitą, a ten wypala: - Chciałbym, żeby dzisiaj nie jadła kolacji.
- No, dobrze - slysze i nie wierze! co to ma znaczyc?! ze mam naleznej mi zmeczonemu hovkowi kolacji nie dostac?!
- sluchaj, niunia - perswaduję - ty tak nie przytakuj, tylko stań w mojej obronie. ja jestem wycienczona po nakazanym przez religie poście, pamietasz? moj szczeniacki organizm wiecej nie wytrzymie i sie porozkawalci na malutkie takie kawalki!
- Hmm- wyglada jakby dala mi sie przekonac. - To może dam jej kolację, a dopiero śniadania i obiadu nie dostanie?
- tak, tak! - popieram, a ten niunio jakby sie zacial: - Chciałbym, żeby dzisiaj nie jadła kolacji.
- nieeeeeee!
- Dobra, dobra, nie dostanie kolacji - zgadza sie cholera jedna.

i nie dostalam kolacji. pomimo tego, ze bylismy w gosciach, i oni ciagle cos ciamkali, i sie zachwycali jaka pyszna rybka.


co to w ogole jest rybka?