poniedziałek, 29 czerwca 2009

jazda figurowa na szafie

zamykanie szafy z drzwiami przesuwowymi na prowizorycznie wetkniety kartonik to naprawde zniewaga dla prawie 16-tygoniowego umyslu. plynny - a co, ruchy mam coraz bardziej plynne - skok na drzwi, zgrabne zębami wyjecie kartonika i delikatny zeskok na cztery lapy.

oceny sędziów: 10, 9, 8, 10, 10.

niedziela, 28 czerwca 2009

napasc


suka wredna cysterna pelnomleczna z dziesiatka chyba szczeniakow tygodniowych warczala na mnie za kazdym razem, kiedy podchodzilam do niej a ona byla w poblizu czegokolwiek zwiazanego z jedzeniem. a ze pyskata jestem, to jej odpyskowaywalam.

az dopadla mnie w kuchni, suka jedna.

stanela nade mna i darla sie mi prosto w twarz a ja kwiczalam "pusc mnie, pusc, pusc, pusc!" a ona sie darla i wszyscy sie smiali, ze panikara jestem, ze tak kwicze, bo nic sie nie dzieje, a suka mi tylko pokazuje moje miejsce. a przecież gończe polskie to na dziki poluja i dzikom gardła rozpruwaja! puscila mnie po chwili wielowiekowej, ja ucieklam i wtedy zobaczyli co mam pod okiem.

krwawilam.

kroplą całą.

i szkoda im sie mnie zrobilo.

wpadka


duza woda, nawet duza woda w kaluzy, to mnie tak raczej zniecheca do zblizen i trzymam sie od niej z daleka. dzieki temu futro moje nie zaznalo wilgoci w calosci NIGDY.
do dzisiaj.
tak sobie skakalam nad rzeka zupelnie niefortunnie, ze poslizgnelam sie i wpadlam do wody. inicjacja wodna zupelnie byla nieudana, poniewaz wpadlam na plecy i juz myslalam, ze zaraz sie utopie i porwie mnie nurt rwacy, kiedy okazalo sie, ze umiem plywac. podplynelam do brzegu i wyszlam na brzeg, i zaczelam biegac jak glupia, bo juz nie sadzilam, ze ziemi lapy me dotykac beda. a potem sie wytarzalam i otrzepalam.


i otrzepalam, i wytarzalam.

sobota, 27 czerwca 2009

spanie w lozku

pierwszy raz spalam z nimi w lozku i musze przyznac, ze bylo cudownie. lozko znaczy bylo zupelnie nie u nas w domu i takie jakies mocno zadaszone, zamykane i na swiezym powietrzu. to znaczy oni nie spali wyzej tak jak zwykle, tylko na moim poziomie w czyms, co nazywali "namiotem".
wiec we wlosy im sie wplatywalam albo na wlosach lezalam, albo otulalam im glowe swoim cielskiem, albo lapa rozpychalam sie w twarz. chcialabym tak czesciej, no.

piątek, 26 czerwca 2009

czwartek, 25 czerwca 2009

sama i podskakuje

znowu zostawili mnie sama (3h 5 min). na biurku polozyli takie wielkie i ciezkie cholerstwo bardzo ladnie opakowane w gruba warstwe folii. mysleli, ze nie zauwaze. mysleli, ze poza moim zasiegiem, bo w miare daleko od krawedzi biurka. mysleli, ze bede grzecznie spac.

no i sie pomylili.

zerwanie kilku kawalkow folii ze stojacego na biurku pudla rzeczywiscie kosztowalo mnie kilku skoków ze staniem na tylnych lapach. ale ostatnio stanie na tylnych lapach cwicze, ile wlezie. nie wiem, ile tej folii pozarlam, ale to pewnie wyjdzie.

wtorek, 23 czerwca 2009

na dzien ojca


drogi tato, bardzo sie ciesze, ze sie do mnie przyznajesz i z tej okazji pragne ci zyczyc kosci. raz jadlam i polecam

wywiad


- Burka, słyszeliśmy, że dzisiaj ani razu nie zsikałaś się w domu?
- to prawda, prawda, z duma przyznaje - ani razu.
- Ale tak, zupełnie zupełnie?
- mowie przeciez, ze zupelnie. to znaczy liczac dzien, a nie dobe, bo przeciez dzien sie liczy, a nie tam male sikanko w nocy.
- Zgadza się. A powiedz jeszcze, Burka, gdzie to siku robiłaś poza domem?
- nooo, robilam siku na obsranym trawniku przed domem, na łące, gdzie chodzą bażanty, przed swiatlami przy tej ruchliwej ulicy i w windzie.
- W windzie?
- przeciez wyraznie mowie, ze w windzie.
- Ale nie wiesz, Burka, ze w windzie to nie bardzo można?
- mozna, mozna, tylko do pyska nic leci. trzeba oszacowac zyski i straty.
- Ostatnie pytanie, jeśli można, bo nasi czytelnicy są tym żywo zainteresowani: jak znalazłaś się na fotelu?
- hi hi, to bylo nawet zabawne, bo tak: podeszlam do fotela i nagle, ale tak zupelnie nagle taka ochota mnie nadeszla i zamerdalam ogonem i hop, i juz bylam na fotelu! uwazam, ze nie nalezy sie zrazac i poddawac, i wszystkim hovawartom to polecam. 10 sekund na fotelu i radocha normalnie, ze hej.
- Brawo, Burka. Gratulujemy i życzymy dalszych sukcesów!

poniedziałek, 22 czerwca 2009

w kwestii sraczki

no wlasnie, jak w temacie: w kwestii sraczki to wyglada tak, jakby juz byla w odwrocie, chociaz mojej kupie ciagle jeszcze sporo brakuje do pieknego ciemnobrazowego koloru i zwartosci kamyczkow spod obsikanych drzwek przed blokiem. wlasnie przestaje dostawac lek na sraczke i zobaczymy co dalej. nie bardzo mam ochote na badania kupy, bo ona smierdzi troche, a nawet calkiem bardzo mowiac zupelnie szczerze, wiec szczelne zamykanie jej w worku na kupy uwazam za niezbedne i wystarczajace zabiegi kupopodobne. i zobowiazuje sie do kupowania na twardo.

niedziela, 21 czerwca 2009

ryj z powylamywanymi zębami


gubie zęby gubie
leca mi na dywan
a dywanu nie ma
wiec je se wyrywam

to taki wierszyk mi sie sam ulozyl do wrozki zębuszki, bo juz z bolu to mi na mozg pada, bo te zęby to raz w jedna, raz w druga strone sie pchaja. kornikowate jeże pozazebione.

sobota, 20 czerwca 2009

hovawartow jak psow


juz mi sie wydawalo, ze wyladowalam w wariatkowie dopoki jakas laska imieniem Vegas nie przyszpilila mnie do ziemi, nie obslinila po raz pierwszy i nie zwarczala na wszelki wypadek. a potem matka Vegas przewalila mnie na grzbiet, obslinila mi szyje i zwarczala na wszelki wypadek.


a potem taki blondyn przybiegl i mnie obslinil i powalil, i chyba tez zawarczal. jak w domu!


potem bylo tylko lepiej. nie dwa, nie trzy, ale osiem hovawartow roznych rozmiarow obslinialo moja szczeniacka siersc, wywalalo mnie na ziemie, i zawarczywalo. i byl jeszcze moj brat przyrodni, starszy o dwa tygodnie, i z nim to byl juz naprawde ubaw po pachy, bo on jest taki kraglejszy i wolniej biegajacy, za to majacy niekwestionowana przewage w masie. i jego, znaczy tego Prince'a, suki tez obslinily.


i byli tez cyklisci, ktorzy sie bali, ze zostana mna poszczuci. bo ci cyklisci to sie starli z psiarzami. no zenada moim zdaniem, zenada. psiarze versus cyklisci. jeszcze masonow brakuje.


i jeszcze pojawily sie takie wielkie hovawarty, ale one to sie juz bawic z nami nie chcialy, tylko uciekaly i tak robily "iha" i "prrrrrrr". nie rozumiem, koles, ze co iha? ihalucynacje masz jakies? ichabrowe pola widzisz? moze przejdziemy na ogolnopsi?

czwartek, 18 czerwca 2009

ślad boćka pozoranta


nos to sie czasem suce przydaje. sama nie wiesz, kiedy bedzie najbardziej potrzebny. bo poszlismy tam gdzie zawsze na wysokotrawiastą łąke z miejscami blotnymi, ze sciezkami i bazantami. a tu jedno mowi: - Siad!
to siadam. a drugie z boćkiem w lapie odchodzi. no nieeeeee! dre sie i wyrywam, bez skutku. po chwili wraca, ale bez boćka.
- Szukaj! - mówi. - Szukaj, szukaj!
a ja, jakbym to robila od zawsze, z nosem przy ziemi pedze podwojnie wydeptanym sladem: najpierw prosto, potem zakret, w blocie troche sie gubie, trawa i jest bociek! co prawda malo mnie interesowal sam bociek, ale liczy sie, ze wąchalam

potem drugie odeszlo z boćkiem i tez sie wyrywalam, i tez znalazlam pierzaka. a potem fruwak ukryl sie w ciemnym lesie i do tego na wyoskiej gorze, ktora stroma jeszcze do tego byla. trzeba mnie bylo zachecac do wlazenia pod gorke, ale siersciucha znalazlam i tym razem wytarmosilam.

a jeszcze potem ON sie schowal w wysokiej trawie. slad w jedna strone i wlasciwie od razu znalazlam.

wniosek: mam nos i nie zawaham sie go uzyc.

środa, 17 czerwca 2009

to nie jest smieszne


sa takie momenty, ze chcialoby sie zanieistniec. tak zanieistniec w ogole, ale tylko na chwile. o, taki przyklad: stoisz na stole, a wetka wklada ci palce w odbyt i sciska. albo inny zeby daleko nie szukac: w kark dostajesz taki zastrzyk, ze brakuje im nagrodek, zeby ukoic twoj bol.
a potem jeszcze wychodzisz, a na zewnatrz smieje sie z ciebie cale stado fretek.

no dramat na calego.

a to wszystko podobno dlatego, ze moj stolec nie bardzo trzyma sie kupy. rozlazly jest znaczy sie i zgnilozielony (okazjonalnie) i to juz drugi dzien. i nie moge sie powstrzymac czasami i wale gdzie popadnie - moj rekord: na wlasny ponton (to wtedy miara sie przebrala).

wiec czekamy piec dni, jak nie przejdzie, to moze byc jakis pierwotniak. srak.

wtorek, 16 czerwca 2009

groza na dzielni

jestem grozna. jestem psem strozujacym. jestem psem szczekajacym.

to znaczy suką.

tydzien temu odkrylam, ze mam glos i z ochota z niego korzystam. najczesciej wychodzac z bloku, szczegolnie jak ktos sie tam czai - moze byc rudy setter, ktory grzecznie czeka na wlasciciela, moze byc pan z jakmis kablami albo jamnik, albo stary owczarek niemiecki z lekcewazeniem odwracajacy sie do mnie ogonem.

jak jestem grozna, szczekam takim grubym groznym glosem, zeby wszyscy wiedzieli, ze jestem grozna i groznie mi z oczu patrzy. to moja dzielnia. ja tu groznie rzadze.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

i znowu sama

bezczelni! bezczelne bawoly poskrecane w kosmiczne wrony! mysleli, ze uspia moja czujnosc! dostalam konga wypelnionego karma - 4 minuty mi zajal, z dodatkowym sprawdzaniem pewnie z 6.

ale cos cicho mi sie wydaje. i nikogo nie widze. ide do przedpokoju - bariera do lozka. i nikogo nie widze. troche piszcze, bo co robic, a tu patrze pod drzwiami tutka.

haps.

probuje sforsowac bariere, a tam inna tutka.

haps i ją.

i jeszcze jedna pod balkonem.

haps.

potem wracam do kazdej tutki i sprawdzam, czy nic nie zostalo i czy karton jest wystarczajaco porozrywany i nasiakniety slina, i czy mozna go jeszcze troche porozrywac i pomemłać.

a potem znowu robi sie nudno. trzy godziny nie w kij dmuchal. wiec sciagam torebke, ktora miala lezec tak, zeby jej sie sciagnac nie dalo. a co tam. i wyciagam pudelko z wizytowkami, z mnostwem waznych wizytowek , otwieram i tak: jedna polowe rozrzucam na srodku pokoju, a druga taszcze na ponton i tez rozwalam.

a potem jeszcze robie kupe.

Burka sama w domu

juz trzeci raz zostawili mnie sama na pastwe losu, zlodziei, hydraulikow i innych much, ktore moga wtargnac do mieszkania.
na 1 h 40 minut dostalam wypelnionego chrupankami konga i az dziw, ze po tych kilku minutach, ktorych potrzeba, zeby zezrec wszystko ze srodka, nie zabralam sie za cos innego.

bo pierwszy raz to dostalam kosc cieleca. szukali potem wszedzie tej kosci, co to niby miala zostac, ale wydaje mi sie, ze nie zostala, bo szukali, szukali i nie znalezli.

za drugim razem niby juz powinno byc lepiej, ale bylo zabawniej. to byla 1 h 5 minut i zsikalam sie na ICH lozko i na swoja poduszke. mniej wiecej w tym czasie zostal tez przez nieznanych sprawcow przegryziony kabel od niepodlaczonej
lampy-prowokatorki.

nie mam nic na ich usprawiedliwienie, jestem tylko malym hovawartem przeciez.

niedziela, 14 czerwca 2009

banany

to bylo zupelnie dla mnie niezrozumiale. pojechalismy do takiego centrum handlowego w piasecznie, gdzie sa kolorowe domki na zewnatrz, a w srodku takie uliczki, w ktorych mozna sie zgubic i pojsc naokolo i nie wyjsc juz nigdy.

znaczy tak slyszalam, bo ja zostalam na zewnatrz. i tak stoje, i patrze, ze z tymi ludzmi w koszulach i koszulkach polo to cos jest nie tak. niby dwie stojace lapy sa, dwie machajace po bokach tez, owlosienie nie za duze, ale jednak cos nie gra. i wtedy do mnie dotarlo: nie maja na twarzy banana buce jedne.

bo u mnie na dzielni to jest tak: wychodze na dwor, a tu juz komus na twarzy wyrasta banan. czasami banan jest w polaczeniu ze stwierdzeniem: "jaki sliczny piesek", "jaki misio", "puchatek" i inne takie albo bez zadnego gadania dwunodzy przechodza do akcji: "moge poglaskac?" i juz pchaja do mnie lapy, a ja cierpliwie to znosze. sa tacy, ktorym te banany tak niesmialo wyskakuja na twarzy, a sa tacy, ze zupelnie cala gębę im zajmuja i jeszcze wydaja z niej rechot. czasami ide sobie taka zamyslona, bo dla hovawarta taki rewir to nie przelewki, a z naprzeciwka wyskakuje banan. to mi na mordzie tez od razu banan sie pojawia. takie te banany zarazliwe. i nagminne. sa wszedzie i o kazdej porze. i tecza wtedy wychodzi nad blokami, a nawet dwie.

ale nie w piasecznie. ze dwa banany tylko naliczylam. inna rasa jakas.

mokry ten las


gesty, ciemny i zarosniety krzaczorami las to chyba jednak nie jest dla malych hovawartow. bo na podworku to juz jestem duza i prawie ze dorosla dominujaca 7-tygodniowego szczeniaka suka, a w lesie te moje 13 i pol tygodnia to jakos tak strasznie malo sie robi. malym zagubionym zmoknietym szczeniaczkiem sie staje, ktory dzielnie pokonuje przeszkody, bo ONI je pokonuja.

sobota, 13 czerwca 2009

przedszkolanek


Portek, chociaz nie wyglada, to troche taki przedszkolanek jest. o, przepraszam, nauczyciel wychowania przedszkolnego. bo tak, ja z tym malym to sie bawie tak, ze go gryze, a on kwiczy. taka zabawa najfajniejsza jest.


albo przeciaganie sznura. co ten gnojek sobie wyobraza? lapie sie za MOJEGO sznura i ucieka. gonie go, dopadam, pro forma poprzeciagamy sie i pokazuje szczeniakowi, gdzie jego miejsce. a wtedy Portek, ktory nasze zabawy ma gleboko w gebie pierwotnej, zabiera sznur i ucieka. jaaaaaaa, normalnie jaka pogooooooń!!!! wszyscy dwoje go gonimy, ile sil w lapach, ale przeciez Portka nie dogonimy, bo on znowu robi podwojne okrazenie i zachodzi nas od tylu z MOIM sznurem w zebach.

taki ten wujek jest.

i w efekcie przy przedszkolanku Portku, to my sie zaczelismy bawic jak w piaskownicy.

suka gnojąca


naprawde jestem potworem. ten maly, co go wczoraj wujek Portek przywiozl, to najzgryzliwsza zabaweczka jest. mozna go:

- gryzc w kark tak, zeby prawie podniesc i zeby on zaczal kwiczec,

- gryzc w tylna lape tak, zeby zaczal kwiczec,

- wsadzac jego mordke w moj pysk – tak, zeby zaczal kwiczec,

- ugryzc w ucho z przytrzymaniem i obrotem, oczywiscie po to, zeby zaczal kwiczec.

i szczekac, i biegac i straszyc, ze zaraz ugryze, bo on przeciez wazy gora 5 kg, a ja juz cale 12.

wiec kwiczy.


ale gowniarz w kasze nie dmuchany odgryza sie. podchodzi jak leze i go wcale nie gnoje, nie probuje ustawic, wcale sie nim nie interesuje nawet, bo mam ciekawsze mysli we lbie, a ten mnie w łapę swoimi czterema zabkami, w druga łapę, w chrapy nagle i z radoscia. albo, to jest dobre, znienacka zachciewa mu sie suczego mleka i szuka u mnie cyckow! u mnie! gowniarek malutki!

to ja go wtedy przyduszam, za kark, za ucho, za lape. a ten kwiczy.

polubilam chlopaka.

piątek, 12 czerwca 2009

Max


moj ulubiony wujek Portek przywiozl dzisiaj ze soba normalnie odjechanego szczeniaka. 7 tygodni ma gowniarz i troche sie na lapach chwieje, ale juz jest pyskaty i podchodzi z ogonem zadartym jak u jakiegos doga niemieckiego. wielki taki i dzielny niby jest, a spi wiecej niz biega i placze za mama, ktora jeszcze dzisiaj po poludniu widzial.

to Max, Maksiu raczej. z ojca amerykanina i matki spod warszawy wyrosnie na airedale teriera i trzeba mu bedzie wyrywac siersc.

czwartek, 11 czerwca 2009

sikanie dla zaawansowanych

zalapalam, ze znowu za sikanie dostaje serek, wiec teraz sikajac znienacka w przedpokoju - tak niby siadam, ale zaraz minimalnie podnosze kuper - patrze im niewinnym, ale skupionym wzrokiem prosto w oczy. i patrze. i gleboko. i nie slysze klikania. nic mi nie leci do pyska.
dziwne.
do tego jeszcze zaczeli mi dawac posilki w zasikanym przedpokoju. tzn. w przedpokoju, gdzie tak cudownie mi sie sika, pomimo tego, ze przeciez zniknela pielucha. i to ma mnie postrzymac przed sikaniem?
dziwne doprawdy.

środa, 10 czerwca 2009

chowany


chowaja mi sie po wysokiej trawie i wez ich tu znajdz. jak krzycza - dam rade, dam rade, szczegolnie jak krzycza po pare razy.

jak nie krzycza, to zawsze jakis kawalek wystaje i znowu dam rade.

gorzej jak sie nie odzywaja i nie wystaja.

oczami nie widze, uszami nie slysze, to jak mam w grzywke jeza znalezc?

wtorek, 9 czerwca 2009

opowiesci wydalniczych cd.


powiem wam, ze dzisiaj juz naprawde profesjonalnie ucze sie robic siku na zewnatrz. wiec tak: smycz w domu, wychodzimy, merdam ogonkiem, do windy, komenda "siad" i sik. w windzie.

wracamy do domu.

jak tylko zrobie malutki nerwowy ruch kuprem, smycz, na klatke, do windy, kupa zaraz przed winda.

wracamy do domu.

sikam na trawniku, klik, nagrodka, do domu.

sikam w domu. tam, gdzie lezala pielucha.

po 15 minutach sikam w domu. w salonie.

zbieram sie na kupe, siad, smycz, na zewnatrz. odechcialo mi sie.

wracamy do domu.

po spaniu smycz, na zewnatrz, trawnik, siku, klik, zapomnieli serka.

kupe robie po drodze na chodniku.

znaczy sie ze robie juz siku na zewnatrz.

jestem z siebie dumna.

koszmar z ulicy rozwiązow


dzisiejsza noc to koszmar byl. o godz. 23.30, kiedy juz spali, pojawilam sie na wysokosci ich twarzy i zaczelam piszczec. robie tak na wsi, jak chce wyjsc rano na siku.

reakcja: - Zgłupiałaś, Burka? Idź spać, idź.

a potem stało się cos strasznego.
kupa przerazliwuska zaczela sie ze mnie lac i lac: na sciane w kacie, na listwy przypodlogowe, na zaslony. reszta trafila na podloge, na podloge obok i na podloge obok. zachwialam sie prawie mdlejac i lapa wdepnelam w to, co bylo na podlodze obok. jedna albo dwiema. trzecia tylko lekko zahaczylam. i wrocilam spac.

smrod dobrze budzi.

poniedziałek, 8 czerwca 2009

kupa

czy wy myslicie, ze ja mam naprawde poprzekrecane w mozgu?

od dzis legalnie wychodze na kupe i siku na obsrany trawnik przed domem. tylko, zeby sie zalatwic i do domu, zeby zaden wsciekly pies mnie nie dopadl. tylko ten trawnik sie liczy, na innych nawet kropli moczu nie uronie.

ale ONI wymyslili, ze ta moja kupa z tego obsranego trawnika musi zniknac zaraz jak sie na nim pojawi!

woreczki obcojezyczne for POOP w tym celu zakupione zawsze nosze przy sobie. kupe hop do wora i do smietnika z narysowanym czterolapim zebiastym siersciuchem.

no kurde bomba. tylko co to da, ze moja kupa zniknie, jak wszystkie inne tam zostana? ONI glupi sa czy po prostu uparci?

butelka litrow 5


znamy sie juz od dwoch tygodni, ale gadzina jedna nie jest latwa do opanowania. ja ją lapa, a ta ucieka, ja ją podgryzam, a ta sie wykreca. - poddaj sie, poddaj! - dre sie do niej. - nie masz szans ty plastikowa lalo!

a ta bezczelnie czai sie pod szafka.

powoli, niby nic skradam sie do niej i ta-baaaach! - atakuje z naskokiem zebami zeslizgujac sie po oblowatosci.


niedziela, 7 czerwca 2009

towarzystwo


znowu te psy za plotem. hyc i pod samochod. w d... ich mam. pod samochodem jest mnostwo ciekawszych rzeczy.

sobota, 6 czerwca 2009

poczet pożartych niezjadliwosci

dlugo sie zastanawialam od czego sram czarną wodą i rzygam fajnymi lekkimi zlepionymi kulkami w delikatnym piaskowym kolorze.

zjadlam 1/3 tacki styropianowej.

środa, 3 czerwca 2009

parkomat

karta w lewy otwor, pieniadze w prawy. dawajcie kluczyki do samochodu, czas na kolejna lekcje!

hovajak

no wiec stoje na metalowym stole.
- Piesek zadowolony?
merdam ogonkiem.
- Biega, bawi się?
merdam.
- Sprawdzimy zęby, temperaturę, węzły chłonne. W porządku. To idę po szczepionkę.
i poszla. a ja nie wierze. zagladam w wecki monitor a tam stoi jak wol: "rasa: mieszaniec".
wetka wraca.
szczerze sie najserdeczniej: - chcialabym zdementowac paskudne pomowienie.
wetka wyglada na zdziwiona.
- nie jestem mieszancem.
- Oczywiście, że nie - wetka oddycha z ulga. - Jesteś owczarkiem.
teraz ja wzdycham: - jestem hovawartem.
- HovaJAK?

poniedziałek, 1 czerwca 2009

zabieg na spokoj duszy

bylo zdjecie, ktore mowilo wszystko, ale sily nieczyste porwaly je i zniszczyly na wiecznosc. do rzeczy: dzisiaj jedno z NICH wyjechalo. niby ciagle zostali, ale jakos tak ICH mniej, jakos niepelni tacy sa, czegos tak brakuje.

ale nie po to mam przeciez na karku ten wlochaty leb, zeby rozpaczac i zastanawiac sie "dlaczego". wystarczy polozyc sie obok drzwi, wsadzic nocha w buty - nie byle jakie buty, bo trekkingowe z nubuku na porzadnym vibramie - zaciagnac sie gleboko i cala pelnia powraca.

dobranoc.