oczow wlasnych nie poznaje! poranek jest, wiec mysle, ze to spiochy mi wizje zaslaniaja, ale nie! ulicą lezie choinka!!!
- a ty dokad choino jedna?! - dre sie, bo miejsce choinek to jest w lesie, a nie na chodniku. - won mi do lasu! - szczekam zaciekle, ale mnie uciszaja.
- Chodź, podejdziemy.
to ide do choiny, a ta spox laska sie okazuje, i mowi, ze ona to wcale z tego lasu nie chciala wychodzic, i ze ten, o, ten obok, to jest winien, ze ona od siostr wyjeta zostala i w donice wsadzona.
no, nieeee!
to mnie krew sie wylewa na te slowa niewinnej zieleniny: - ty choinkowy wyrywaczu, ty! - szczekam, bo to nie iglaczka winna lasowemu sprzeniewierzeniu, ale przeca ten, co ją taszczy. - ty podstepny uprowadzaczu!
- Burka, nie!
- co nie?! - dre sie dalej. - on choine wbrew woli uprowadzil! nie widzisz?
- Nie! - i jeszcze przeprasza, ze ja taka pyskata jestem, i ze to mnie chciala zsocjalizowac. z choinkowym uprowadzaczem!
mnie!