zostawili mnie na pastwe i pojechali. nawet towarzystwo cioci Mikry niewiele pomoglo. cala noc musialam sie blakac po tym dziwnym domu, w ktorym zamiast schodow jest od razu trawnik, na ktory sie sika. zupelnie nie wiem dlaczego ciotka probowala prosic o azyl na dworze, gdziekolwiek z dala ode mnie, ale ci drudzy oni tylko spali i spali. bez sensu, strata czasu. wiec postaralam sie, zeby spali troche mniej, to znaczy budzili sie chociaz raz na pol godziny.
juz myslalam, ze moje zycie stracilo juz sens, az tu nagle... rano... taka niespodzianka! cos bialego i strasznie mokrego lecialo z nieba. trzeba bylo uganiac sie za tym z warkotem, wsadzac w to caly pysk, a potem pluc i parskac na boki i sie tarzac. nawet ciotke Mikre udalo sie namowic na szybkie bieganie bez sensu.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz